Huragan Joachim przewiał narciarzy i popędził w nieznane. I choć pogoda niezbyt nam sprzyja znowu śmigamy po stokach.
Dziś poranne, nieśmiale przebijające się przez grube warstwy chmur promienie słoneczne skłoniły nas do zakupienia karnetu całodniowego. Z nadzieją na szusowanie w pięknej pogodzie popędziliśmy na stok już o 8:30 . Byliśmy jednymi z pierwszych, a wyciąg gondolowy dopiero zaczynał wypuszczać na szczyt czarnej góry pierwsze gondolki. Dobrze, że pomimo niedzieli tak wcześniej zaczęliśmy zjeżdżać. Spadło 10 cm świeżego śniegu, który w nocy ratraki ubiły i wyrównały, więc od rana zjeżdżało się cudownie, ale z chwili na chwilę przybywało narciarzy. W pewnym momencie zrobiła się nawet całkiem spora kolejka do gondoli (ok 10 minut oczekiwania). Na stokach dość szybko porobiły się muldy i powychodziły oblodzenia, które przypomniały o padającym tu kilka dni temu deszczu.
Około południa zaczęła nachodzić chmura i popsuła się widoczność (a może powinnam napisać mgła? -być może, że robię błąd, ale mieszkam na nizinach i to co u nas powoduje brak widoczności to jednoznacznie jest mgła, a w górach trudno określić, bo z oddali wygląda na chmurę, zwłaszcza jak się przemieszcza lub zawisa na szczytach).
Planowałam zjeżdżanie do zamknięcia wyciągów czyli do szesnastej, ale o 15:30 z powodu czarnej gęstej chmury/mgły widoczność spadła do zera i nie mogłam kontynuować zjazdów.
Jutro (poniedziałek) dzień powrotu, ale prognozy pogody (po czesku progoza pogody to „pocasi”) zapowiadają słońce. Jeśli rano będzie słoneczko (oj, żeby tylko było), to do 12 kupujemy karnety i jeszcze pozjeżdżamy. Jeśli będzie nieciekawa pogoda, rano zmykamy do domku .
A tak na marginesie to fajny jest język czeski, prawie wszystko rozumiemy i już z Czechami się dogadujemy. Dziś piękną :-) czeszczyzną zamówiłam sobie „jablkowy strudel ze szlahaczkou a zmrzlinou“ czyli ciacho z jabłkami z bitą śmietaną i lodami. Pycha!