SobotaPo smacznym śniadanku zaserwowanym w niemieckim hotelu wyruszamy w kierunku granicy Austrii. Na autostradzie pomimo wczesnej godziny już lekko się korkuje. Suną autka z nartami na dachu. W CB słychać naszych rodaków. Pewnie też wybrali opcję noclegu po drodze.Kilka kilometrów droga prowadzi wzdłuż rzeki, która wyznacza naturalną granicę między państwami (czy w dobie Unii Europejskiej można mówić o jakiś granicach?). Na granicy zjeżdżamy z autostrady, bo w region do którego jedziemy autostrada nie prowadzi. Winieta w Austrii kosztuje ok 8 Euro za 10 dni.W Kitzbuhel wszystko zaśnieżone, zwłaszcza znaki, które są nam potrzebne, żeby odnaleźć wyciągi, więc trochę błądzimy, podziwiając przy okazji urokliwe miasteczko. Wpadają mi w oko (bramsowi niestety nie) wystawy sklepowe z ekskluzywnymi futrami, luksusowa odzież i inne cuda dla super bogatych. Na ulicach miasteczka panuje rewia mody.Ustawiamy skromniutko nasze autko na parkingu pomiędzy porche wersja sportowa (dwuosobowy) a porche jakieś olbrzymie cudo. Na parkingu jeszcze inne wypasione auta, aż dech zapiera jakie piękne modele.Karnet narciarski jednodniowy kosztuje 43,50 Euro + 2 E depozyt, który po zakończonym zjeżdżaniu wrzuca się do automatu i odbiera monetę dwueurową.Szkoda że zapomniałam spisać sobie numer skipassu, bo na stronie www.skiline.ccpo zalogowaniu się i wybraniu regionu (a jest ich do wyboru coraz więcej) i wbiciu numeru karnetu można uzyskać fajne podsumowanie swoich wyczynów. Można sprawdzić ilość przejechanych kilometrów, niektóre regiony pokazują na mapie również przejechaną trasę i pokonane wysokości.Wracając do zjazdów w Kithbuhel. Wjechaliśmy wyciągiem gondolowym Hahnenkamm, następnie wyciągami krzesełkowymi aż do Pengelstein. Tam przerwa na czekoladę ze śmietanką, ja zrobiłam sobie dłuższą przerwę, a moje towarzystwo pognało zwiedzać dalsze tereny. Zanim wrócili zamknięto część wyciągów. Wracamy zjeżdżając na nartach prawie po omacku, bo śnieg i zawieje ograniczają widoczność. (ograniczają to za dużo powiedziane , po prostu chwilami nic nie widać, nawet którędy prowadzi trasa).Być może, że z powodu pogody, która nie dopisała, bo śnieg i wzmagający się wiatr popsuły nasze plany, a być może że ten region taki jest, ale jednogłośnie stwierdziliśmy, że nam się nie podobało i raczej tu nie wrócimy. Trasy kiepskie , dużo tras wąskich tzw płaskich dojazdówek , na których trzeba człapać, żeby dostać się do kolejnych tras zjazdowych (takie człapanie jest bardzo wyczerpujące i nie jest moim ulubionym zajęciem). Rozumiem, że nie zawsze można trasy poprowadzić w dół, ale tu, tych płaskich lub prowadzących w górę jest zbyt wiele.Ceny gastronomi szalone. Kawałek pizzy 8,70 E, spagetti 8,40. Pod koniec dnia, z powodu zagrożenia lawinowego 4 stopnia i silnego wiatru pozamykano większość wyciągów, tak że nie mogliśmy wrócić trasą prowadzącą w dół do parkingu, na którym stało nasze autko.Zjechaliśmy do innego miasteczka i tu szczęście, że z tego miejsca jeździł skibus w kierunku Kitzbuhel i dzięki temu, że auto zostawiliśmy blisko stacji kolejowej udało nam się dojechać i je odnaleźć. Następnym razem będzie trzeba przewidzieć taką sytuację i zapamiętać na jakiej ulicy zostawiamy auto.Wyjeżdżamy z Kitzbuhel ok. 17. GPS wróży, że za godzinę będziemy w Kaprun, niestety nie uwzględnia, że śnieżyce zasypały drogi i tempo jazdy to walka o utrzymanie się na drodze. Poruszamy się po zaśnieżonych serpentynach z prędkością 30 km/godz.Po 19 dojeżdzamy do naszego ładnego apartamentu. Miła właścicielka bez problemu porozumiewająca się po angielsku wita nas serdecznie. Jeszcze tylko, jak to w Austrii, obowiązkowa lekcja segregacji śmieci, bo tu mają bzika na tym punkcie i możemy zaczynać nasze zimowe WAKACJE!!!